Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

LC58 - Ślepnąc od świateł

Kompletnie nie rozumiem tego wszechobecnego wzwodu związanego z ostatnią polską produkcją HBO. Pisanie o wzwodzie jest o tyle uzasadnione, że wśród setek głosów i opinii z którymi się zetknąłem nie trafiłem chyba na ani jedną, która wyszła spod kobiecej ręki. Pań chyba nie kręci serial Ślepnąc od świateł, w każdym razie moja żona odpuściła już po drugim odcinku – z nudów i absamaku. Ja też ziewałem, ale postanowiłem dotrwać i dotrwałem do końca 8 odcinka. W mojej opinii serial jest przereklamowany. Niezły scenariusz, świetna czołówka i znakomity Jan Frycz to jednak za mało, aby tworzyć same ody i hymny pochwalne.

Większość z piejących z zachwytu zachowuje się jak gimbaza po pierwszych filmach porno. Bije z komentarzy niezdrowa fascynacja światem wciągaczy białego proszku i ostrymi dialogami z kurwami w tle. Przypomina mi to nieco czasy sprzed blisko trzech dekad, kiedy na ekrany wkroczyły „Psy” Pasikowskiego. Różnica jest taka, że niemal co druga kwestia z „Psów” weszła do obiegowego słownictwa, a produkcja HBO takiego potencjału nie ma. Najczęściej przywoływana jest i eksponowana w teaserach scena ze zmrożoną wódeczką proszę pana, znakomicie zresztą odegrana przez Jana Frycza („Dario”).

Ten pomieszany z zazdrością zachwyt (też bym tak chciał) ustawia większość formułujących płytkie opinie w roli „Pioruna”, drugiego z bohaterów wspomnianej sceny. Hip-hopową gwiazdę i całe do cna skretyniałe towarzystwo „stary pruszkowski” w sześćdziesiąt sekund sprowadza do właściwego miejsca w hierarchii dziobania, czyli gdzieś poniżej Oskara, pracownika myjni dla wielorybów w Rybkach z ferajny. Podejrzewam, że te wykwity niezdrowej fascynacji wiążą się z mocno powierzchownym, odbiorem serialu, a proza Żulczyka, wbrew pozorom, nie jest zbyt przystępna. 

Na domiar złego twórcy serialu podnieśli (sobie) wysoko poprzeczkę obsadzając w roli głównej Kamila Nożyńskiego, debiutanta, co niestety widać w każdym niemal ujęciu. Wyrażenia emocji mógłby uczyć się pan Kamil od Dolpha Lundgrena, co w połączeniu z charyzmą mokrego mopa daje raczej żałosny efekt. Zabrakło również konsekwencji w decyzji, czy grany przez Nożyńskiego Kuba Nitecki ma być bardziej jak Ryan Gosling w filmie Drive, czy jak Jason Statham z Transportera. Nie był ani jednym, ani drugim. Był, niestety, niezapamiętywalnym nikim. Ten, który miał się stać (w każdym razie powinien) głównym atutem serialu, stał jego największą irytującą słabością. Podobne doły zaliczył zresztą rozhisteryzowany Robert Więckiewicz, który na narkotykowego barona nadaje się tak jak ortalion na garnitur. Znacznie więcej od niego oczekiwałem, stąd moje rozczarowanie. I choć basenowy monolog Jacka (Więckiewicza) był poruszający, odniosłem wrażenie, że aktor cały czas jechał po bandzie, na wysokich rejestrach, nie różnicując postaci bossa, który przecież wyrósł ze starego Pruszkowa, ale po latach prosperity zgubił gdzieś instynkt samozachowawczy. Oślepnąć od gwiazd w tym serialu naprawdę nie sposób, ale szczęśliwie znalazłem kilka powodów, dla których warto pomruczeć z podziwu

Pierwszy z nich, to wspomniany już „Dario” mistrzowsko odegrany przez Frycza. Właściwie tylko dzięki niemu za stracone prawie ośmiu godzin przed ekranem. Kreacja „starego pruszkowskiego bossa”, który wychodzi z paki po latach odsiadki i upomina się o swoje w świecie, który o nim zapomniał, to majstersztyk. Ten gość, to najgorszy rodzaj koszmaru z jakim moglibyście się spotkać. O ile po odwiedzinach „Stryja” (Janusz Chabior) i jego karków wasze połamane kulasy wymagałby ortopedycznej interwencji, to na randez-vous z „Dariem” warto zabrać obola, aby mieć się czym opłacić Charonowi, za przeprawę przez Styks.

Kolejny powód to Cezary Pazura wymykający się wreszcie swemu komediowemu emploi i budzący zaskakująco wiele sympatii, biorąc pod uwagę to, na kim wzorowano postać, w którą się wcielił i czego ta postać dopuszcza się w serialu.

No i last but not least, Ewa Skibińska. Dla mnie największe pozytywne zaskoczenie. Kolokwialnie mówiąc, „pozamiatała” całą żeńską część obsady, bo żadnej innej pani nie udało mi się zapamiętać.

Czy zatem serial jest zły? Nie. Ale mógłby być lepszy, dużo lepszy. Zbyt wiele zmarnowanych szans. Czarny deszcz, Lewiatan pływający wśród warszawskich wieżowców, gorzka autorefleksja Kuby o nieuchronnym wydawałoby się biblijnym potopie, który powinien pochłonąć to miasto grzechu i występku, to wszystko wyglądało obiecująco i frapująco. Skończyło się taką sobie opowiastką o mieście, w którym nie warto szukać dziesięciu sprawiedliwych.

 Czytaj cały Magazyn Lady's Club nr 1 (58) 2019