Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

2014-07-05 Argentyna - Belgia

Pamiętacie taki film: „Będziesz legendą człowieku”? To miał być dokument o sukcesie polskiej reprezentacji na ME 2012. Dokument powstał ale legendy zabrakło. W trakcie mundialu w Brazylii też kręcony jest podobny film o człowieku, który naprawdę może stać się legendą. Dla wielu już zresztą jest, albo ujmę to inaczej: w każdym innym kraju już by był, ale nie w Argentynie. W Argentynie ten status zarezerwowany jest dla Boskiego Diego Armando Maradony.

To jego geniusz zapewnił reprezentacji Albicelestes tytuł Mistrza (1986) i Wicemistrza Świata (1990). To jemu stawiano pomniki. To jego podobizny widnieją na muralach, plakatach, plakietkach, obrazkach. To Maradona jest w oczach rodaków nieprawdopodobnie wysokim punktem odniesienia dla „Atomowej Muchy”. Lionela Messiego - bo to o nim opowiada film – łączy z Boskim Diego jedynie piłkarski geniusz a różni prawie wszystko. Mimo niekwestionowanego statusu gwiazdy, Messi wciąż pozostaje skromnym, uśmiechniętym chłopakiem z Rosario. Na boisku jest prawdziwym kapitanem drużyny, widzi wszystko, rozdziela piłki, dyryguje grą zespołu, używa swojego geniuszu przede wszystkim dla dobra drużyny, przedkładając je nad piłkarskie ego. Kolega z reprezentacji – świetny przecież piłkarz - Javier Mascherano wypowiada w filmie bardzo znaczącą kwestię: "Chciałbym być Messim przez pięć minut, żeby wiedzieć, co się czuje". To jedno zdanie mówi o roli Mesiiego dla Albicelestes więcej, niż setki pomeczowych analiz i komentarzy. Mówi tez wiele o ciężarze odpowiedzialności, jaki spoczywa na barkach tego zawodnika. Czy ją udźwignie? Czy sprawi, że Argentyna rozegra jeszcze trzy – zwycięskie - mecze na tym mundialu? Jednego możemy być pewni, jeśli pod jego wodzą Biało-błękitni dotrą do finału, dotychczasowy argentyński bóg futbolu będzie musiał zrobić mu trochę miejsca na szczycie. Jeżeli zaś do finału dotarliby również gospodarze (brrrrr…) a Messi i spółka odnieśliby zwycięstwo na Maracanie, Diego Armando będzie musiał nauczyć się wiązać buty nowemu Szefowi.

Twórca dokumentu wiele by pewnie oddał za taki przebieg wydarzeń i „wniebowstąpienie” Leo. Zanim jednak taki scenariusz będzie miał szansę się ziścić, trzeba będzie przejść przez piekło zasiedlone przez „Czerwone diabły”. Przy czym podróż Dantego Alighieri przez kręgi piekielne może być spacerkiem po parku w porównaniu z tym, co szykują na Argentynę podopieczni Marca Wilmotsa. Jeśli po fazie grupowej ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy dzieciaki Wilmotsa zasługują na diabelski przydomek, mecz 1/8 finału z USA sprawił, że diabelskie rogi Belgów zobaczyliśmy w całej okazałości. Przez 90 minut Belgowie obijali amerykańska bramkę niczym Doda panią redaktor Szulim w knajpianej toalecie. Cudów w amerykańskiej bramce dokonywał Tim Howard broniąc bodajże 25 z 37 strzałów. Wyglądało to jak przygotowanie artyleryjskie i dało podobny efekt. Kiedy na początku dogrywki Czerwone Diabły ruszyły do ostatecznego szturmu, amerykańska obrona pękła jak gliniany garnek. 

Owszem w drugiej części rozgrywki amerykańska kawaleria ruszyła do nieprawdopodobnego kontrnatarcia, Jankesi zadali jeszcze jeden skuteczny cios, rozegrali w niewiarygodnie piękny sposób rzut wolny prawie ośmieszając belgijską defensywę, ale na Thibaut Courtois i diabelskie moce Belgów to nie starczyło. Polegli z fasonem jak 7 Regiment generała Custera pod Little Big Horn. Zabrakło w amerykańskiej ekipie Wergiliusza- Przewodnika, który wyprowadziłby ich z dwunastego kręgu piekieł i awans Belgów do ćwierćfinału stał się faktem.

W dzisiejszym meczu Belgowie będą musieli być bardziej uważni w defensywie, bo aspirujący do boskości Messi nie przestraszy się byle kociołka ze smołą na diabelskim palenisku. Czerwone Diabły mają jeszcze jedną przewagę – to trener, Marc Wilmots. W przeciwieństwie do Alejandro Sabeli, który wydaje się być listkiem figowym dla samoprowadzącej się kadry Albicelestes, Marc Wilmots kieruje grą Belgów niczym Lucyfer - najpotężniejszy z władców piekieł. Niczym „Niosący światło” upadły anioł wydaje się znać wszystkie grzeszki i słabości swoich kolejnych przeciwników i wykorzystuje je bezlitośnie, zaskakując rotacjami w składzie wysyła w bój coraz to nowe zastępy żądnych piłkarskiej sławy młodziaków. „Być rezerwowym” u Wilmotsa oznacza tylko tyle, że w tym konkretnym czasie i miejscu po boisku biegają Ci, którzy najlepiej zrealizują zadania wyznaczone im przez selekcjonera. Ze swoich 22 piłkarzy Wilmots może stworzyć niezliczoną ilość kombinacji bez najmniejszego uszczerbku dla mocy i efektywności drużyny. Wygrywa tak jak chce i kiedy chce. Nie ogląda się na przeszłość i nie ma respektu dla nikogo.

Bez wątpienia obaj dzisiejsi przeciwnicy staną przed najtrudniejszym do tej pory rywalem w brazylijskim turnieju i to będzie mecz, który zweryfikować może tak boskość Lionela jak i diabelskość belgijskiej ekipy. Z tym, że Belgowie już są legendą dla swoich kibiców, a Messi wciąż ma przed sobą długą wyboistą drogę.