Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

2014-07-13 Brazylia - Holandia

Do tego pojedynku mogło dojść już w drugiej rundzie a całkiem spora grupa kibiców twierdziła, że taki powinien być finał. Tymczasem żółto-pomarańczową konfrontacje przyjdzie nam obejrzeć w meczu o trzecie miejsce, zwanym „małym finałem” albo finałem pocieszenia. Jeszcze dwa dni temu z głosów płynących z obozów obu przegranych w półfinale ekip można by wnosić, że tego meczu najchętniej by nie rozgrywali. Zdemolowana przez Niemców Brazylia pogrążyła się w rozpaczy, rozpamiętywaniu najbardziej dotkliwej klęski w dziejach i szukaniu winnych, a Holendrzy stracili zainteresowanie turniejem, z którego nie wyjadą w charakterze zwycięzców. I jedni i drudzy grali o pełną pulę. Jak się teraz zmotywować, jak podejść poważnie do meczu, od którego tak naprawdę nic nie zależy. Van Gaal po raz kolejny wypowiedział się na temat bezzasadności rozgrywania takiego meczu „o nic” (w ME nie ma meczu o trzecie miejsce) i ja go rozumiem. Rozumiem ten punkt widzenia, że drugi to pierwszy z przegranych, a trzeci i czwarty? A kogo to obchodzi – poza statystykami - kto jest trzeci a kto czwarty? Holenderskie media i piłkarze reprezentacji Oranje zdawali się podzielać zdanie selekcjonera. Nie podzielają go jednak oficjele FIFA i większość polskich dziennikarzy. 

Naszych żurnalistów rozumiem – wszak „złota dekada” polskiej piłki nożnej zwieńczona jest właśnie dwoma triumfami biało-czerwonych w finale pocieszenia (1974 1: 0 z Brazylią; 1982 3:2 z Francją). Do tych sukcesów wciąż wracamy, z nich czerpiąc niczym nieuzasadnioną nadzieję na podobne sukcesy w przyszłości. Fakty są jednak takie, że ten finał jest ważny dla ekip, które niczego więcej w piłce nie osiągnęły. Wielcy futbolu podchodzili na ogół do tych spotkań jak do zła koniecznego, wystawiając często piłkarzy, którzy nie pograli sobie wcześniej w turnieju. Pozostając przy naszych wspomnieniach tak właśnie postąpili Francuzi w 1982 roku, którzy odpadli po dramatycznym, wyczerpującym, zakończonym karnymi półfinale z Niemcami. To zwycięstwo dało naszym srebrny medal (wtedy jeszcze wszyscy czterej półfinaliści byli dekorowani odpowiednio: złotymi, pozłacanymi, srebrnymi i brązowymi medalami). Dla mnie jednak znacznie większe znaczenie miało polskie zwycięstwo nad Trójkolorowymi odniesione w sierpniu 1982 roku na Parc des Princes, kiedy w rewanżu za mundial pokonaliśmy Francuzów aż 4:0. Na mecz Polaków w Alicante patrzyłem, szczerze powiedziawszy, bez większego zainteresowania, zbyt byłem rozżalony po przegranym półfinale z Włochami.

W 1986 roku powrócono do zasady dekorowania tylko trzech najlepszych ekip, więc czwarta drużyna świata „odchodzi z kwitkiem”. O tym właśnie mówił Van Gaal. Możesz nie przegrać meczu w całym turnieju (decyduje wynik z dogrywki), przegrać ostatni i wrócić z niczym, więc po co grać? No ale grają. I nawet znaleźli motywację… i jedni i drudzy. Holendrzy zagrają o to, żeby wyjechać z mundialu niepokonani, co nie udało im się nigdy wcześniej. Brazylia zagra o odzyskanie szacunku kibiców. Nie tylko swoich. Bo to nie przerżnięty koncertowo półfinał zdecydował o tym, że Canarinhos stracili tysiące fanów w całym świecie. To ich – delikatnie mówiąc - nienajlepsza postawa w całym turnieju. Mieli pecha. Zwycięzców się nie sądzi. Gdyby wygrali i gdyby zdobyli kolejne mistrzostwo, po kilku latach nikt by prawdopodobnie nie rozpamiętywał przeciętnej gry (jak w 1994 i w 2002 roku) wspartej drukarzami w sędziowskich strojach. Ale nie wygrali i demony klęski z Niemcami będą im towarzyszyć znacznie dłużej i znacznie bardziej dotkliwie, niż porażka z Urusi na Maracanie sprzed 64 lat. Nie znajdowałem w sobie grama litości ani współczucia dla Canarinhos. Nie było mi przykro kiedy tracili piątą, szóstą i siódmą bramkę. Żałowałem, że nie przegrali wyżej i jeszcze bardziej dotkliwie. Nie wzruszył mnie ani mazgający się na konferencji prasowej Neymar, ani łkający po meczu David Luiz. Żal mi było kibiców a potem przeczytałem skierowany do Luiza list dziewięcioletniej Any Luz, która widziała jego pomeczowe łzy. Oto fragment tego listu: „Oglądałam każdy mecz drużyny narodowej na mistrzostwach świata (…). Uważam, że nie musisz być smutny, ponieważ grałeś dobrze i zrobiłeś to najlepiej, jak potrafisz. Byłeś wielkim kapitanem. W życiu czasem się wygrywa, czasem się przegrywa, a i tak musimy być szczęśliwi. David, jesteś moim mistrzem". Przeczytałem i pomyślałem sobie: no chłopie, jak się ma TAKICH FANÓW, to nie można nie mieć motywacji. 

Reprezentacja Brazylii może dzisiaj przegrać, ale nie może polec. Oni nie mogą tłumaczyć się tym, że ważne jest tylko Mistrzostwo Świata. Muszą zostawić na boisku serce i duszę. Dziś muszą zagrać swoją jogo bonito. Dziś muszą powalczyć o to, aby Mourinho nie mógł już szyderczo pokazywać siódemki na palcach. Dziś mogą zastąpić bufonadę pasją i zaangażowaniem. Według mnie to będzie najważniejszy dla Kanarkowych mecz w tych mistrzostwach. 

Mało o Holandii? A bo mnie wkurzyli. Zawiedli mnie po raz kolejny, nie wykorzystując szansy na wygranie Mundialu. Ale i tak będę im kibicował. Dlaczego? Bo dawno, dawno temu zaraziłem się pomarańczową gorączką futbolu totalnego w wykonaniu takich piłkarzy, jak Cruyff, Neeskens, Rep, Rensenbrink… i to jest nieuleczalne.