Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

2014-07-08 Brazylia - Niemcy

Pojedynek wagi superciężkiej. Pięciokrotny Mistrz świata z Ameryki Południowej kontra trzykrotni zdobywcy Złotej Nike z Europy. Podobno miliard ludzi na całym świecie zasiądzie dziś przed telewizorami, ekranami laptopów, komputerów czy innych gadżetów aby obejrzeć to starcie gigantów. Pierwsze trzy triumfu Canarinhos sprawiły, że miliony ludzi zakochały się w brazylijskiej yogo bonito, dwa ostatnie przyczyniły się do gwałtownego ubytku populacji zwolenników reprezentacji Brazylii. Paradoksalnie poza złotymi latami 1958-1970 Brazylia albo grała pięknie i porywająco, albo skutecznie. Zarówno amerykański (1994) jak i azjatycki (2002) triumf Kanarkowych to przewaga pragmatyki nad niczym nieskrępowaną radością z gry, co zwolennicy reprezentacji Brazylii spoza Brazylii przyjmowali z mieszanymi uczuciami.

Niemcom obce były takie niuanse. Każdy zdobyty przez nich tytuł był uznawany przez przeciwników niemieckiej reprezentacji za „ukradziony” komuś kto bardziej na niego zasługiwał. W 1954 roku sprzątnęli mistrzostwo fenomenalnym Węgrom ze złotej jedenastki Ferenca Puskasa. W 1974 roku zatrzymali w drodze do mistrzostwa grających futbol totalny Holendrów a w 1990 roku, obdarli z boskości Armando Diego Maradonę prowadzącego Albicelestes i nie pozwolili obronić im zdobytego cztery lata wcześniej tytułu. Od tamtego pamiętnego finału upłynęły już 24 lata. W tym czasie ekipa Nationalelf zameldowała się w finale mundialu tylko raz i wtedy – w 2002 roku – na drodze stanęła im ekipa Canarinhos prowadzona przez… Luiza Felipe Scolariego, tego samego, który dziś również prowadzi brazylijski team.

Właśnie wtedy – mniej więcej 12 lat temu – nastąpiła taka „nieoczekiwana zamiana miejsc”. Niemcy zaczęli grać pięknie, przyjemnie dla oka, bez kalkulacji i… przestali osiągać sukcesy. Tzn. jest to ocena zasadna wyłącznie z niemieckiego punktu widzenia, bo - być może poza Brazylijczykami i Hiszpanami z ostatnich ośmiu lat – każda inna nacja dałaby się posiekać za taki „brak sukcesów”. A jednak, dwa trzecie miejsca w dwóch kolejnych mundialach, wicemistrzostwo i III-IV miejsce w ME, pozostawiły w Niemczech spory niedosyt. Mimo ostrożnych wypowiedzi Joachima Loewa Niemcy przyjechali do Brazylii po złoto i łatwo nie dadzą się od tego celu odwieść. W drodze do półfinału – mimo remisu z Ghaną i zaskakująco ciężkiego boju z Algierią – Nationalelf nie zawiedli ani razu. Kontrolowali sytuację i rywali, nie ponieśli żadnych znaczących strat w wyniku kartek ani kontuzji. W stu procentach gotowi są do dzisiejszego meczu.  

Inaczej Canarinhos. W dotychczasowych występach pięknem gry nie zachwycili a dodatkowo ponieśli ciężkie straty w ćwierćfinałowej batalii z Kolumbią tracąc swojego lidera Neymara. Wciąż nie wiadomo, czy zagra Thiago Silva wykluczony z półfinału z powodu żółtych kartek. Mam nadzieję, że FIFA nie ugnie się i nie anuluje tych kartek, bo wystarczy już ciągnięcia gospodarzy „za uszy”. Kilkakrotnie nazywałem już zespół Canarinhos „przeciętniakami” narażając się na krytykę niektórych czytelników moich wstępniaków, wytłumaczę więc dlaczego tak ich nazywam. Nie robię tego z braku szacunku, z braku uznania dla indywidualnych umiejętności tych piłkarzy a jedynie ze względu na to jak prezentują się na tych mistrzostwach. Wynika to przede wszystkim z punktu odniesienia. Od Brazylii zawsze oczekuję więcej niż od kogokolwiek, bo od pięciokrotnych mistrzów świata, należy oczekiwać więcej. Skoro są przekonani o tym, że tytuł powinni mieć na stałe – bo są najlepsi, a wszyscy pozostali powinni co cztery lata tłuc się między sobą o prawo gry z Canarinhos i jakby jakimś cudem wygrali to mogą pobawić się pucharem, skoro tak uważają, to powinni być wyjątkowi, a nie są. Tak jak przeciętna jest drużyna Podbeskidzia na tle polskiej ligi, tak jak przeciętna jest liga holenderska na tle innych lig europejskich, tak jak przeciętny jest mój ukochany Nottingham Forest na tle ligi angielskiej, tak przeciętna jest ekipa Canarinhos na tle innych zespołów występujących w tym mundialu, że o pozostałych półfinalistach nie wspomnę. Howgh! I tyle w tym temacie.

Oczywiście idąc tym tropem moim faworytem w dzisiejszym spotkaniu jest reprezentacja naszych zachodnich sąsiadów. Ściskam kciuki za to aby zwycięzcą tegorocznego czempionatu była drużyna z Europy, ba liczę na europejski finał. Ale gdyby tak jednak wyszło, że Canarinhos znajdą się w finale, to i tam może się jeszcze wydarzyć coś za co oddałbym nawet Mistrzostwo Świata dla Oranje. Tym czymś byłby triumf Argentyny na Maracanie w meczu finałowym z Brazylią. Takie coś smakowałoby wyśmienicie.