Agencja Pracy Twórczej
„NoomeR"

(20 września 2014 r.) Niemcy-Polska

Po emocjach towarzyszącym ostatnim trzem spotkaniom polskiej reprezentacji, dziś czuję się dziwnie spokojny. Absolutnie nie wynika to z faktu lekceważenia dzisiejszego przeciwnika biało-czerwonych, po prostu kulminacja napięcia przed i w trakcie spotkania z Rosjanami osiągnęła taki poziom, że czuję się jak po przedawkowaniu adrenaliny, jakbym trafił do ShangriLa albo do innej Krainy Wiecznej Szczęśliwości.

Tymczasem dziś nasi siatkarze mają do wykonania drugi z trzech kroków, o których wspominałem przed kilkoma dniami. Ciekawe, że w przypadku konfrontacji niemiecko-polskiej nie przychodzi mi do głowy cały bagaż historycznych obciążeń, których jest przecież niemało. Nie żeby wszystko było w największym porządku na tym polu, o co to nie. Rok mamy wyjątkowy, rok okrągłych rocznic związanych niestety z podjętymi kilkadziesiąt lat temu przez obu naszych wielkich sąsiadów, próbami eksterminacji polskiego narodu. Niemcy są mistrzami świata nie tylko w piłce kopanej, ale również w kreowaniu polityki historycznej służącej wybielaniu ich niechlubnej przeszłości i zacieraniu obrazu podpalaczy Europy i świata. Służą temu nie tylko popularne w niemieckich i powtarzane przez światowe media stwierdzenia o „polskich obozach śmierci” ale również filmy w rodzaju haniebnych „Unsere Mutter, Unsere Vater”. Przy okazji wspomnienia tego filmu będącego jednym wielkim paszkwilem na Polaków nasunęła mi się ogólna refleksja na temat misji naszej telewizji publicznej. Ten skandaliczny gniot został zakupiony i wyemitowany w TVP w najlepszym czasie antenowym i jest teraz powtarzany w kanale Film BOX, którego współudziałowcem jest telewizja publiczna, a prawa do imprezy w randze światowego czempionatu rozgrywanego na dodatek w Polsce, nie zostały przez naszych decydentów zakupione. Czy można to skwitować innym określeniem niż skandal? Moim skromny zdaniem – nie. A czy ktokolwiek poniósł tego jakiekolwiek konsekwencje? Z tego co mi wiadomo nie. Nie wiem, ile prawdy jest w tym, że decyzję o zakazie udziału w negocjacjach jakiejkolwiek spółce skarbu państwa, podjął nowy Król Europy, „Słońce Peru”, Pierwszy Piłkarz Rzeczypospolitej, ale biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do futbolu i „entuzjastyczne” przywitanie przez kibiców w łódzkiej Arenie, nie zdziwiłbym się ani trochę.

Pal ich zresztą licho, całą tę naszą szemraną klasę politycznych karierowiczów. Przebaczamy, ale nie zapominamy, a nasi siatkarze nie potrzebują już – moim zdaniem – dodatkowych bodźców, aby zmieść z parkietu kolejną szóstkę graczy stojących im na drodze do drugiego tytułu Mistrzów Świata w siatkówce. Ten pierwszy raz wydarzył się czterdzieści lat temu, w odległym Meksyku i warto byłoby odkurzyć nieco złoto przywiezione stamtąd przez ekipę Huberta Wagnera.

Podglądam drugi półfinał. Canarinhos prowadzą z Trójkolorowymi 2:1 w setach. Bardzo bym chciał, aby moje wróżenie z fusów spełniło się i żebyśmy ponownie spotkali się z nimi w finale i abyśmy znów z nimi wygrali. Ale jeszcze wcześniej Niemcy. Trochę niedoceniani, pomijani w typowaniach, ale grający z tym samym cholernym niemieckim drylem i takim samym szczęściem, co ich koledzy z piłkarskiego boiska. Tamci tłuką nas regularnie, ze szczypiornistami toczymy zażarte wyrównane boje, ale w siatce to jednak my jesteśmy faworytem. Dziwny to stan dla polskiego kibica – prawda? Dziwny, ale jakże miły, jakże chciałbym móc się do takiego stanu przyzwyczaić. Panowie Siatkarze! Sprawcie proszę, aby ten stan trwał przynajmniej jeszcze kilka dni!!! A gdybyście jednak potrzebowali dodatkowej motywacji to bardzo proszę: bo „Wanda co nie chciała Niemca”, bo Danuśka Jurandowa córka, bo „wóz Drzymały”, bo „Unsere Mutter…”, bo jesteście najlepsi…